czwartek, 13 lutego 2014

Epizod 1.



Praca. Z pozoru proste słowo. Czynność, która przez wielu Polaków jest znienawidzona. Przez nią tysiące ludzi ma kłopoty. Znowu inni pragną ją mieć. Roznoszenie ulotek, sprzątanie publicznych toalet, czyszczenie przydrożnych rowów. Powiadają, że „żadna praca nie hańbi”. Z pozoru jest to prawda. Po części. Choć popatrz, drogi Czytelniku. Jeśli pewien obywatel, widzi kobietę lekkich obyczajów, to jakie wyzwiska padają w jej stronę? Właśnie. Suka, dziwka, puszczalska, kurwa, ladacznica, lafirynda, szmata, wywłoka, zdzira, cichodajka. To nieliczne, określenia, które ranią kobiecą psychikę. Przecież taka kobieta też czuje, posiada uczucia. Uważają, że taka osoba nie jest kobietą, nie zasługuje na to miano. Postawmy się w jej sytuacji. Robi to, bo co? Dlaczego? Nie ma pieniędzy? Znienawidzony mąż ją do tego zmusza? Może by utrzymać własne dziecko przy życiu? Lub dla własnej przyjemności? Nikt tego nie wie. Bynajmniej nie wie tego zwykły przechodzeń, człowiek, który nie zna historii danej kobiety, a naśmiewa się, szydzi z niej. Wniosek? Nie znasz, nie wiesz – nie oceniaj. Proste. Tak zawsze powtarzałam ludziom, którzy oczerniali moją matkę. Była jaka była, ale na zawsze pozostaje matką. Rodziny się nie wybiera. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie na tym świecie, za co jestem jej wdzięczna. Lecz czasem trafiają mnie pewne refleksje. Czy jestem w ogóle na tym świecie potrzebna? Jaki sens ma moja egzystencja na tej ziemi? Nie mam nikogo. Żadnej rodziny. Jestem sama jak ten palec, więc jest sens bym żyła? Dziewczyny z „pracy” są dla mnie, w pewnym sensie, rodziną. To z nimi dzielę każde moje smutki, troski, żale. Pomagają mi w trudnych sytuacjach. Działa to także w drugą stronę. Dzięki nim jeszcze nie skończyłam z sobą. Wielokrotnie próbowałam to zrobić, ale zawsze, jakaś siła wyższa odpychała mnie od tego. Chciałam zażyć tabletki nasenne to odcięli mi wodę. Tłumaczyli, że niespodziewanie wystąpiła jakaś awaria. Pod ręką nie miałam żadnego alkoholu, czy zwykłej wody mineralnej. Przypadek? Inna sytuacja. Miałam zamiar podciąć sobie żyły. Jak to się skończyło? Zatem, zadzwonili do mnie z klubu, że natychmiast mam się wstawić, ponieważ któraś z dziewczyn zachorowała i nie może wystąpić. Więc coś jednak istnieje i robi wszystko bym nie popełniła tego błędu. Mówią, że „po deszczu zawsze wychodzi słońce”, albo „raz na wozie, raz pod wozem”. Ostatnio bywam częściej pod wozem niż na wozie.

Wieczór. W sumie to noc. Prawie trzecia w nocy. Wracam pieszo, po pracy do domu. W torbie przewieszonej przez ramię, znajdują się moje skąpe stroje do tańca. Jest środek zimy. Środek stycznia. Lekko prószy śnieg. Latarnie uliczne oświecają mi drogę, którą podążam do mieszkania. Akurat przechodzę koło Podpromia, kiedy o mały włos nie rozjeżdża mnie autobus tutejszej drużyny siatkarskiej. Podobno dobrzy są. Kierowca, oślepia mnie swoimi światłami a zarazem ogłusza trąbiąc na mnie. Pokazuję mu środkowy palec i idę dalej. Niespodziewanie czuję wibrację mojej komórki, więc wyciągam ją z kieszeni kurtki. Dzwoni Agnieszka. Także tancerka klubu nocnego, w którym pracuję. Marszczę brwi i przesuwam palcem po ekranie i przykładam telefon do ucha.

-Słucham?

-Ana, gdzie jesteś? –pyta zasapana, co zaczyna mnie niepokoić.

-Idę właśnie do domu, a czemu? Coś się stało? Mam wrócić? Znowu przyszli do szefa po pieniądze? Zadzwonić na policję? Matko, Aga mów co się stało? –krzyczę do słuchawki zaczynając panikować.

-Nie, nie –natychmiastowo zaprzecza. –Wszystko jest okej. Nawet bardzo okej. Brudas zjawił się dzisiaj w klubie. Dzień wypłaty kochana!

Brudas to nasz szef. Stary wysoki facet, z lekką nadwagą, łysiną na głowie, groźną blizną na policzku tuż pod okiem, z delikatną brodą, grubo po czterdziestce. W sumie nie wiem czemu ma taką ksywkę. Odkąd tam pracuję, wszyscy tak na niego mówią. Wielokrotnie pytałam się dlaczego tak go nazywają, nieskutecznie. Mówią na niego tak od wieków. Może dlatego, że ma brodę? Bo brudny nie jest. Zawsze na sobie ma schludne, czyste ubranie. Z pozoru prosty, normalny, niewinny człowiek. No tak. Z pozoru.

-Och! –nagle przystaję zdziwiona. –Skąd kasę wytrzepał? Bank okradł czy co?

Szef ostatnio ma poważne problemy finansowe. Ponoć nabrał "na krechę" pełno dragów i nie ma pieniędzy, by za nie zapłacić. Handlarze narkotykami, często odwiedzają nas w klubie i szukają Brudasa. Często nam się za niego obrywa. Zawsze, gdy słyszy, że pojawili się mafiosi, nagle go nie ma. Znika, tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Jakby tego było mało, klub nie prosperuje już tak jak kiedyś, przez co popada w jeszcze większe długi, a my, tancerki przez to cierpimy bo już od ponad półtora miesiąca nie dostajemy wypłaty, które swoją drogą, nie są takie jak były kiedyś i wyglądają marnie.

-Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Ważne, by mi wypłatę dał i koniec. Gdzie jesteś? –pyta Aga.

-Koło Podpromia. Mam się wrócić?

-Nie, nie musisz. Późno już jest. Nie wiadomo jak to z tym naszym Brudkiem jest, więc odbiorę wypłatę za ciebie i jutro ci dam, ok? Odwal się ode mnie! Nie widzisz, że rozmawiam?! Spierdalaj! –krzyczy, najprawdopodobniej do jakiegoś mężczyzny, który ją zaczepił. 

-Aga wszystko dobrze? –pytam zaniepokojona tymi krzykami.

-Tak, tak. Sytuacja opanowana.

-Bogu dzięki. Będę ci wdzięczna jak odbierzesz za mnie pieniądze. To do zobaczenia jutro.

Żegnam się, po czym chowam telefon do kurtki. Przez te stanie strasznie zmarzłam, więc pocieram ręce, poprawiam nauszniki na głowie i idę dalej przed siebie. Ledwo ruszam z miejsca, a ktoś, prawdopodobnie facet, zaciąga mnie do ciemnej uliczki i zaczyna okładać pięściami. Torba upada na chodnik. Oszołomiona, poddaję się bez walki i upadam tak samo jak torba. Facet klęczy nade mną i coś gada, lecz jego słowa do mnie nie docierają. Uparcie chwyta mnie za kurtkę, przystawia przodem do muru i swoim ciałem przygważdża mnie do niej. Kiedy orientuję się co mi robi, czuję jak dotyka palcami mojej kobiecości. Zaczynam krzyczeć wniebogłosy, szukając jakiejkolwiek pomocy. Ale kto o trzeciej w nocy będzie szwendać się po Rzeszowie? Marne szanse, by ktoś mnie tu usłyszał, ale mimo to nadal krzyczę. Gwałciciel zatyka mi buzię swoją ręką, aby mnie uciszyć i czuję jak zaczyna mnie wypełniać. Wiercę się, próbuję złączyć uda by nie dać się zgwałcić. Niestety. Ulegam, nie mając więcej siły na walkę z nim. Jest za wysoki, za ciężki, bym mogła się z nim rozprawić. Bezradna, zaczynam płakać. Zdarte kolana i dłonie, które ocierają się o chropowatą ścianę, strasznie mnie pieką od miarowych ruchów zadawanych przez gwałciciela. Czuję jak po wewnętrznej stronie ud spływa ciepła krew. Głowa pulsuje od zadanych uderzeń. Po skroni spływa stróżka czerwonej cieczy. Lecz te dokuczliwości są nieporównywalne do bólu spomiędzy krocza. Zaciskam oczy, aby zapomnieć o tym wszystkim co mnie otacza. O krzywdzie, którą sprawia mi ten mężczyzna. Jakby miałoby to przynieść ukojenie.  Wtem, niespodzianie, ktoś od tyłu uderza gwałciciela w głowę, a jego ciało opiera się na moim i razem zsuwamy się po ścianie. Jego ciężar mocno przytwierdza mnie do podłoża. Nie jestem w stanie się ruszyć. Na dodatek każdy mięsień, nawet te, o których nawet nie miałam pojęcia, bolą niesamowicie. Jest nieruchomy. Z ogromnymi trudnościami podnoszę, oszołomiona, głowę i z załzawionymi oczami spoglądam na wysokiego, zakapturzonego mężczyznę z metalową rurką w dłoni. On upuszcza rurkę, ciągnie za rzeczy gwałciciela, by zdjąć go ze mnie, po czym pomaga mi wstać. Wybucham głośnym płaczem. Nie wiem co się dzieje. Głowa mnie strasznie boli. Z skroni i nosa czuję jak cieknie mi krew. Patrzę z załzawionymi oczami na nieruchomego gwałciciela. Na ten widok dostaję drgawek i nie jestem w stanie się uspokoić. Za to, nadzwyczajnie wysoki mężczyzna, porywa mnie w swoje ramiona i zamyka w mocnym uścisku. Bez przerwy szepcze „Spokojnie, już jesteś bezpieczna. Nic ci nie będzie.”. Wypowiada te słowa jak mantrę, które, o dziwo, mnie uspokajają, ale nadal szlocham mu w rękaw. Mój zbawca pachnie nieziemsko. Jest to połączenie proszku do prania i hipnotyzujących  perfum. Zadziwia mnie, że w tak dramatycznej chwili myślę o zapachu mojego wybawiciela. Od tej woni zaczyna kręcić mi się w głowie. Tymczasem wysoki mężczyzna odsuwa mnie lekko od siebie i pyta:

-Zawieźć cię do szpitala?

Kiedy jego słowa, w końcu docierają do mnie, po felernej aferze, natychmiastowo zaprzeczam. Jeszcze tego by brakowało!

-Lepiej pojedziemy. Martwię się, że coś ci może być. Jesteś totalnie zmasakrowana.

Wyrywam się z jego uścisku i cudem nie padam na ziemię.

-Nie! Od kiedy mężczyźni zachowują się typowo jak Matka Teresa z Kalkuty?! Nie i koniec.

Pomimo egipskich ciemności, widzę jak marszczy brwi.

-Kobieto! –chwyta mnie za przedramiona i mocno potrząsa. –Ten facet –wskazuje głową na nieprzytomnego gwałciciela. Mam nadzieję, że tylko nieprzytomnego. –On cię zgwałcił! Rozumiesz?! Zgwałcił! Na dodatek, kilka minut przed tym incydentem, zostałabyś potrącona przez nasz autobus! Dociera to do ciebie?!

Z tych nerwów zsuwa mu się kaptur z głowy. W świetle ulicznej latarni dojrzewam, że brunet ma duże, czekoladowe oczy, nad którymi usadowione są charakterystycznie zmarszczone brwi i czoło. Na podbródku i policzkach ma kilkudniowy zarost, usta ściśnięte w cienką linię i każdy włos na głowie ustawiony w inną stronę, co dodaje mu uroku. Był wkurzony. Bezwarunkowo. Co chyba na mnie zaczęło oddziaływać.

-Powiedziałam, że nie chcę jechać do żadnego szpitala, tak? Nie chcę nigdzie jechać! Nie potrafisz uszanować mojej decyzji?! Dziękuję za uratowanie mojej dupy. Jestem ci strasznie wdzięczna, bo nie wiem co by się ze mną stało, gdybyś się tu nie pojawił z odsieczą, ale dość. Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi. Dzięki i cześć.

Uwalniam się z mocnego uchwytu, odwracam się na pięcie, biorę swoją torbę z ziemi, poprawiam spódniczkę, podciągam podarte rajstopy i ruszam przed siebie. Nieznajomy nie daje spokoju. Idzie za mną krok w krok i nalega, że podwiezie mnie do mieszkania. Pomimo ciszy nocnej, krzyczę, że nie chcę od niego żadnej pomocy. Na nim nie robi to żadnego wrażenia. W końcu dla świętego spokoju, godzę się. Brunet wydaje się być zadowolony z mojej decyzji. Idziemy w ciszy, ramie w ramię na parking koło Podpromia. Wsiadamy w samochód mojego zbawcy i w przeciągu kilkunastu minut znajdujemy  się pod moim mieszkaniem. Brunet chce odprowadzić mnie aż pod same drzwi, ale na to pozwolić nie mogę. Grzecznie dziękuję za ratunek, żegnam się i udaję się ku wejściu do bloku. Wchodząc po schodach, czuję jak wszystko mnie boli. Każde ścięgno, każdy mięsień. Martwię się trochę o gwałciciela. Jeśli ktoś znajdzie go tam nieżywego? Wtedy będę miała kłopoty. I to nie małe. Miejmy nadzieję, że niedługo się obudzi i do rana go tam nie będzie. Dochodząc do drzwi od mieszkania, szukam kluczy i próbuję je otworzyć. Ręce trzęsą mi się, być może z zimna bądź z nieopanowanego jeszcze strachu. Po kilkunastu nieudanych próbach włożenia klucza do zamka, bezradne ciskam nimi o podłogę, opieram głowę o drzwi i cicho, prawie bezszelestnie osuwam się na podłogę. Daję upust swoim emocjom, mając nadzieję, że żaden z sąsiadów nie zobaczy mnie w takim stanie. 






Pierwszy rozdział za nami. Cieszę się za każdą opinię pod prologiem. Bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że się spodoba to co jest tam powyżej i nie zawiodę Was z oczekiwaniami.
Rozdziały będą pojawiać się co soboty. Czyli kolejny pojawi się  22.02. Dzisiaj tylko tak wyjątkowo dodałam ten pierwszy. Miał on pojawić się dopiero w najbliższą sobotę, no ale. Tak jakoś wyszło. 
Przypominam, że będę informować tylko te osoby, które są zapisane w zakładce "Informowani".
To do zobaczenia! ;)

10 komentarzy:

  1. Początek super! Mi się bardzo podoba, choć sama tematyka rozdziału jest smutna. Kurde, że też jakiś gnojek musiał zgwałcić Anastazję. Na szczęście przyszedł z odsieczą brązowooki brunet. Na 100% jest to Kosa. Zobaczymy co będzie dalej. :)
    Czekam na następny. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zadziwia mnie ta historia.
    Od teraz, od samego początku mnie zadziwia.
    Anastazja cierpi, jest krzywdzona, ale w jej psychice siedzi coś takiego, że nie może się temu przeciwstawić. Sama sobie z tym nie poradzi. Potrzebuje kogoś, kto stanie się jej prywatnym psychologiem.
    Przynajmniej ja tak na razie wnioskuję, a podobno moje myślenie psychologiczne ma poparcie. ;-)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Anastazja, która jest bardzo w dodatku uparta i próbuje udawać twardą :/ Gdyby nie pomoc tajemniczego siatkarza nie wiadomo jakby to się wszystko skończyło. Jakoś mam dziwne przeczucia, że Anastazja tej wypłaty od koleżanki nie dostanie...

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurde... przez przypadek zajrzalam tutaj i jestem oniesmielona. Malo tego jestem niezmiernie ciekawa dalszych losow glownej bohaterki.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. słodki Jezu *.* Dziewczyna uwielbiam Cię *.* piszesz jednym słowem zaje*iście :D cała historia przyprawia o dreszcze.. zaintrygowałaś mnie i to cholernie.. czekam na następny i pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju.. Wspaniale piszesz.. Mam nadzieję, że Anastazja i siatkarz nie będą mieli problemów przez tego gwałciciela. Czekam na kolejny rozdział i bardzo jestem ciekawa jak ten wątek potoczy się dalej. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba mi mowę odebrało... już podczas czytania. Jak na pierwszy rozdział dużo się dzieje. :O Ana :D
    Anastazja jest twarda, bo po zetknięciu z gwałcicielem, chwili oszołomienia potrafiła szybko zebrać się w sobie. Niewątpliwie dzięki siatkarzowi (zapewne jest to Kosa ;p w końcu czekoladowe oczy i zarost ;p ) nic więcej jej się nie stało. Nie wierzę w nadgorliwość jej koleżanki z klubu, czuję, że jej pensja będzie okrojona....
    Nie mam pojęcia co będzie dalej, dlatego czekam bez żadnych scenariuszy :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super dawno nie czytałam żadnego rozdziału z takim przejęciem . Gratuluję talentu ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jedyne co mogę powiedziec po przeczytaniu tego rozdziału to tylko "wow". Teraz mnie zatkało, a co mówic potem, jak czeka mnie reszta rozdziałów ;)
    Masz mega talent <3
    Zazdroszczę ;)

    Jeśli masz ochotę to wpadnij na mojego bloga http://siatkarkie-rozterki.blogspot.com będzie mi miło ;)))

    OdpowiedzUsuń