niedziela, 23 lutego 2014

Epizod 2.




Nienawidziłam swojej matki, a zarazem kochałam ją jak nikogo innego na świecie. Niestety, a może nawet lepiej, ona już nie żyje. Nie mogłam patrzeć jak leży na detoksie i bredzi. Nie znosiłam widoku gdy cierpiała. Kiedy odwiedzałam ją, zawsze pytała się czy coś dla niej mam. Raniło mnie to. Miałam wrażenie, że ona chciała bym przychodziła do niej tylko po to, by przynieść litra Finlandii. Byłam w szoku, gdy na moich oczach piła duszkiem ten kilkunastu procentowy roztwór, a później chowała go w książce, w której było wydrążone miejsce na butelkę. To wszystko, by ukryć ją przed personelem. Od tego uzależnienia drżały jej dłonie, miała niekontrolowane tiki, popadła w depresję. Wyglądała jak wrak człowieka. Potargane, tłuste włosy. Wory pod oczami. Liczne zmarszczki na twarzy. Mimo, że miała czterdzieści kilka lat, wyglądała jakby miała pięćdziesiąt kilka. Personel nie widział szans dla niej. Ja powinnam w to nie wierzyć i dodawać jej otuchy, aby wyszła z tego nałogu, które pochłonęło już tysiące istnień ludzkich. Jednak nie oszukiwałam się. Dodatkowo pomagałam jej. Przynosiłam alkohol. Wielokrotnie miałam wyrzuty sumienia, z czasem one mijały. W końcu to ona nauczyła mnie nic nie czuć. Była jedyną bliską mi osobą. To ja widziałam tych wszystkich mężczyzn, którzy przewijali się przez jej pokój, których z chęcią przyjmowała, zapraszająco rozszerzając przed nimi nogi. Byle tylko zdobyć kilka gorszy, na kolejne litry alkoholu. Nie ważne jak oni wyglądali. Czy byli wysocy, szczupli, eleganccy, zadbani, albo brudni, grubi, zarośnięci. Dla niej nie miało to znaczenia. Ważne by zdobyć pieniądze. Robiła to by zapomnieć. Zapomnieć kim tak naprawdę jest. Ona nie chciała takiego życia. Pragnęła żyć normalnie. Mieć męża, założyć rodzinę, zapuścić korzenie, zdobyć wspaniałą pracę, by pomóc w utrzymaniu domu. Wielokrotnie mi o tym mówiła, gdy kładłyśmy się spać. Wyobrażałyśmy sobie jak wyglądałby nasz dom. Oczywiście rozmawiałyśmy wtedy, gdy była trzeźwa. Ale jak to wszystko zrobić, gdy dostało się w szczeniackich latach wilczy bilet? Jak miała się rozwijać? Nienawidziła tego. Ja też. To stało nam na przeszkodzie, aby spełnić nasze marzenia. Obiecałam jej, gdy dorosnę, zdobędę świetną pracę, kupię domek i wezmę ją do siebie, gdzie będziemy mieszkać razem do końca życia. No tak. Marzenia ściętej głowy. Tak czy inaczej była skazana na pracę jaką wykonywała. Zależało jej na mnie, aczkolwiek nie było tego za bardzo widać, ale ja to wiedziałam. Czułam, że w głębi serca kocha mnie i jest w stanie zrobić dla mnie wszystko. Ja kochałam ją. Jak każde dziecko swoją mamę. Nie ważne jaka jest, bądź była. Jakkolwiek by było, ona na zawsze pozostanie naszą matką. Bez dwóch zdań. Natomiast najgorsze w niej było to, że chciała wszystkie swoje smutki zatopić w alkoholu. Jakby ten okrutny roztwór działał cuda. Cały ból, smutek, cierpienie odchodziły w zapomnienie, a na drugi dzień zamieniał się w straszliwy ból głowy i kac. Czułam się upokarzana. W szkole cały czas rozmawiali za moimi plecami. Bez przerwy słyszałam jak wołali na mnie „córka dziwki”, „córka pijaczki”, „zdradzieckie nasienie”. Byłam prześladowana. Nie raz miałam myśli samobójcze. To bolało. Naprawdę bolało. Jednak przetrzymałam to wszystko. Żyję! Mam się dobrze! To nie jest tak, że matce nic nie zawdzięczam. Zawdzięczam jej ten silny charakter. Po przebytych upokorzeniach w czasach dzieciństwa i młodości, uodporniłam się na nie. Chociaż jeden plus całej tej sytuacji. Jednak miałam wiele powodów, aby ją nienawidzić. Miałam jej za złe, że nigdy nie spotkam swojego ojca. Chciałabym go poznać. Ojca, który mnie począł, po którym odziedziczyłam geny. Pragnę zobaczyć ile mamy wspólnych cech. Zadać mu wiele pytań. Czy mama powiedziała mu, że zostanie ojcem? Czy wie o mnie? Czy chciałby mnie poznać, zacisnąć więzi? Może lepiej zacznijmy od tego czy mama wie z kim mnie poczęła? Czuję się taka bezradna. Ona już nie żyje, więc mi tego nie powie. Swoją tajemnicę wzięła razem ze sobą, do grobu. To jest strasznie dobijające. I z takimi myślami krążyłam między sklepowymi alejkami, robiąc domowe zakupy. Klienci i personel sklepu nie zwracali na mnie uwagi. Byłam w innym świecie. W świecie zadumy, „co by było gdyby…”. Mechanicznie wrzucałam produkty do wózka, nawet nie specjalnie przyglądając się opakowaniom. Nagle zderzyłam się z kimś wózkami. Podniosłam wzrok i ujrzałam mojego wybawcę. Teraz mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Bardzo wysoki, strasznie szczupły, mimo że na sobie miał ciemne dżinsy i pikowaną kurtkę w kolorze granatowym, duże, kościste dłonie, smukła twarz, ciemne włosy, miłe, ciepłe spojrzenie. Tak prezentował się mój wybawca.

-Cześć. Miło cię widzieć –odezwał się mężczyzna.

-Cześć. Przepraszam, śpieszę się.

Chciałam go wyminąć, ale jak na złość zatarasował mi drogę. Kurde, że też on musi być tak upierdliwy?

-Nie tak szybko. Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Przez ostatnie dni martwiłem się o ciebie.

-Dziękuję, dobrze. Co mam powiedzieć? –Wzruszyłam ramionami. –Jakoś sobie z tym wszystkim radzę. Już prawie o tym zapomniałam. Na ciele nie ma już żadnych śladów. Poradziłam sobie z tym sama. Nie potrzebna była wizyta w szpitalu, jeśli o to ci chodzi.

Faktycznie. Nie było już śladów po pobiciu i gwałcie. Zniknęły siniaki spod oka, nóg, rąk i kolan, warga i rana na skroni w pełni się zagoiły. Została tylko jeden wielki siniak na brzuchu. Bogu dzięki, że to tylko na sińcach się tylko skończyło.

-Byłaś na policji? Oni muszą ukarać tego dup…kyhm. On nie może być na wolności. Wiesz o tym?

-Nie, nie byłam i nawet nie mam zamiaru. –Westchnęłam głęboko. –Nie potrzebuję kolejnych kłopotów. Dzięki za troskę, ale naprawdę śpieszę się.
-
Czekaj, czekaj. –Zatrzymał mnie. –Może chociaż spotkamy na kawie? Chyba należą mi się jakieś podziękowania?

Brunet miał miły wyraz twarzy i wydawał się sympatyczny. Ale nie mogłam sobie pozwolić na bliższe kontakty z tym mężczyzną. Co jeśli odkryje moją tajemnicę? Co będzie jak dowie się jaki zawód uprawiam? Kim tak naprawdę jestem? Pozna moją przeszłość, historię mojej rodziny? Jak znalazłam się w Rzeszowie jeśli wychowywałam się w Gdańsku? Nie mogłam do tego dopuścić. Nie chciałam, by kolejny człowiek mnie oczerniał za to co robię.

-Wiesz co, ostatnio nie mam czasu. Studia, zajęcia, kolokwia. To wszystko mnie przytłacza. Przepraszam. Może innym razem.

-Nie, nie, nie. Tak łatwo mi się nie wywiniesz. Na pewno znajdziesz godzinę wolnego dla mnie. Niech stracę. Ja stawiam. Nie daj się prosić. Co ci szkodzi poświęcić godzinkę dla małego, biednego Grześka? –zrobił udawaną smutną minkę, co zabawnie mu wyszło.

-Małego –zaśmiałam się. –Ale naprawdę nie mam czasu. Tyle mam na głowie…

-Dzieci ci płaczą w domu? –pyta rozbawiony.

-No nie, ale…

-To ja nie widzę żadnej przeszkody. Pasuje ci jutro o osiemnastej w tej uroczej kawiarni na rynku koło apteki?

-Ale ja cię nie znam –jęczę.

-Grzesiu Kosok jestem –wyciągnął rękę w moją stronę.

-Anastazja Nowaczyk. Miło mi.

-Mi również. To do jutra. Pamiętaj, jutro  o osiemnastej! –rzucił na koniec i zanurkował wśród kolorowych alejek Biedronki, a ja stałam jak wryta w ziemię.


Rano obudziłam się wcześnie. W mieszkaniu jak zwykle było pusto i cicho. Czego się można było spodziewać? W kuchni bałagan jeszcze od wczoraj. Nie miałam siły go posprzątać. Wykłady mam dopiero od dziesiątej, więc wzięłam się za sprzątanie. Cały czas w głowie tkwi mi mężczyzna napotkany wczoraj w Biedronce. Nie mogę uwierzyć, że dzisiaj się z nim zobaczę. Mam wiele wątpliwości co do naszego spotkania. Mam obawy, że dowie się o moim zawodzie. Co robię na co dzień poza studiowaniem. Nie chciałabym spotkać się z przykrymi słowami z jego strony. Z pozoru jest miły. To fakt. Ale to nie oznacza, że Grzegorz nie potrafi wyrazić swojego zdania. Mimo, że już wiele razy spotkałam się z przykrymi słowami od innych osób, ale nadal w jakimś stopniu dotyka mnie to, a czasem spływa po mnie jak po kaczce. Może to zależy od doboru słów? Nie wiem, ale chyba nikomu nie jest miło gdy ktoś rzuca oszczerstwa w jego stronę?

Po zajęciach udaję się do Miejskiej Biblioteki Publicznej po materiały na pracę z dziejów wymiaru sprawiedliwości, którą musimy oddać do końca miesiąca. Ten przedmiot jest dodatkowy. Sama sobie go wybrałam i klnę dzień, w którym to nastąpiło. Tylko przysporzyłam sobie dodatkowej roboty, jakbym jej miała mało. No tak, to wszystko przez moje wyższe ambicje, które dotrwały tylko do końca pierwszego semestru, pierwszego roku. Jak mam się wziąć za naukę, która idzie mi z oporem? Zawsze powtarzam sobie, że mogło być gorzej i po części pomaga. W bibliotece, za pomocą przemiłego pana, dostaję książkę potrzebną mi do napisania pracy. Bardzo cieszę się, że wszystkie potrzebne informacje mam w jednym miejscu. Często można znaleźć książki takie o niczym, czego strasznie nie lubię. Myślę, że nie tylko ja.

Wieczorem udaję się na spotkanie z Grzegorzem w jednej z rzeszowskich kawiarni. Jestem strasznie podekscytowana. Czemu? Na to pytanie chyba san Najwyższy nie potrafi odpowiedzieć, a co dopiero ja. Obiecałam sobie, że będzie to tylko jedne jedyne spotkanie i nic więcej. Mam nadzieję, że na tym się zakończy nasza znajomość.

Kawiarnia jest przytulna, przestronna, dobrze oświetlona w sam raz na takie schadzki. Zaglądam przez duże okno, a Grzegorz już siedzi przy stoliku i popija parującą kawę. Czyli mnie nie wystawił. Spoglądam na zegarek. Jest kilka minut po osiemnastej. Poprawiam włosy i płaszcz i pewnie, bez zastanowienia wchodzę do kawiarni. Od wejścia czuć zapach świeżo parzonej kawy, co dodaje uroku temu ustronnemu, zacisznemu, spokojnemu miejscu. Kosok na mój widok szeroko się uśmiecha i podchodzi.

-Już myślałem, że nie przyjdziesz. Cześć.

Zbliża się i całuje lekko w prawy policzek, co mnie zaskakuje, po czym pomaga mi zdjąć mój brązowy płaszcz.

-Usiądźmy.

Z jednej godziny zrobiły się trzy, a my nadal nie mogliśmy się nagadać. W towarzystwie Grzegorza czułam się swobodnie. Na początku panowała niezręczna cisza, w końcu przerodziła się w żywą rozmowę. Z Kosokiem można rozmawiać na każdy temat i jest niemiłosiernie zabawny. Potrafi rzucać żartami na prawo i lewo. Dowiedziałam się, że jest siatkarzem tutejszego klubu. Wstyd się przyznać, ale nie byłam jeszcze na żadnym meczu, a mam tak blisko. Są chlubą miasta, w którym mieszkam, więc jest to obowiązek każdego mieszkańca, aby być choć na jednym ich meczu! Pomiędzy nami trwała miła atmosfera, do czasu, gdy zapytał o moje zajęcia, co robię na co dzień.

-No wiesz –czuję się zakłopotana. –Studiuję prawo…

-Prawo? To dosyć trudny kierunek. Z wszystkim musisz być na bieżąco –kiwa z poważaniem głową.

-No tak, ale mi to nie sprawia kłopotu.

-Utrzymujesz się sama, czy rodzice ci pomagają?

Czy on też musi zadawać tak trudne pytania? Pytania, które strasznie mnie ranią i deprymują?

-Moja mama nie żyje. Ojca nigdy nie znałam –spuszczam głowę i zaczynam skubać kawałek sweterka z zdenerwowania.

Nie skłamałam. Powiedziałam prawdę. Nie pełną, ale prawdę. Nie musi wszystkiego wiedzieć. Nie znam go tak dobrze, aby zwierzać się mu z całego życia.

-Ykhm. Przepraszam. Nie wiedziałem. Nie chciałem ci sprawić przykrości.

Zaprzeczyłam głową.

-Nic się nie stało. Stare dzieje. –Machnęłam ręką. –Muszę się zbierać.

Wzięłam torebkę, z portmonetki wyciągnęłam banknot o nominale dwudziestu złotych i wstałam. W tym czasie odezwał się Grzegorz.

-Ale jak to. Już? Mam nadzieję, że nie zraziłem cię do siebie przez to pytanie? Przepraszam, ale naprawdę nie chciałem. Czasem jak coś palnę… Najpierw mówię potem myślę. Jeszcze raz przepraszam. Tak mi przykro.

-Nie, nie. Nie wiń się za to. Przecież nie wiedziałeś. Nie potrzebuję i nie chcę czyjejś litości. Jak widać radzę sobie, potrafię się sama utrzymać. Nie widzę sensu byś mi współczuł. Nie chcę tego, rozumiesz? Muszę się przygotować na jutro na zajęcia. Przepraszam. Naprawdę muszę wracać do domu.

-Spotkamy się jeszcze? –pyta z nadzieją w głosie.

Niestety. Muszę go okłamać, ponieważ nie mogę pozwolić sobie na bliższe kontakty z tym mężczyzną. Nie chcę czuć rozczarowania i płakać po nim. Życie już wiele razy dało mi po pupie i czegoś się już nauczyłam. Człowiek uczy się na własnych błędach.  

-Na pewno. Miło mi się z tobą rozmawiało. Do zobaczenia.

Uśmiecham się sztucznie i wychodzę. Brunet tuż przy wyjściu zatrzymuje mnie i oddaje banknot, który zostawiłam na stole. Po długich namowach przyjmuję go i udaję się prosto do mieszkania.

Mija styczeń, w którym nic ciekawego się nie dzieje. Upływa luty. Dzień zakochanych, standardowo spędzony w klubie. Nadchodzi marzec. Jest wyjątkowo zapracowany, przez co moja nauka na tym cierpi. Każdy wieczór i wolną chwilę spędzam w klubie na trenowaniu nowego układu lub występie. Z Kosokiem nie zobaczyłam się od naszego ostatniego spotkania. Podpromie omijam szerokim łukiem. Mimo, że mieszkamy w jednym mieście nie natknęłam się jeszcze na niego. Może to nawet dobrze? W duchu cieszę się z takiego obrotu spraw, ale gdzieś tam głęboko chciałabym chociaż go zobaczyć na ulicy. Nie rozmawiać z nim, ale tylko ujrzeć. Napawać się jego widokiem choć kilka sekund. 



Cześć wszystkim! Małe ogłoszenie parafialne. 
Chyba jednak zmienię dzień dodawania rozdziału na niedzielę. Wiem, pod poprzednim postem informowałam, że epizody będą dodawane w soboty. Jednak wczoraj przez cały dzień nie było mnie w domu, ponieważ byłam na treningu ćwiczyć układ taneczny na konkurs, który mamy za niecałe dwa tygodnie i do domu zawitałam dopiero po siódmej. Później goście nas odwiedzili i nie miałam kompletnie czasu. Tak samo będzie w przyszłą sobotę, więc lepiej zmienimy na niedzielę. Wtedy mam więcej wolnego czasu i będę mogła dodać kolejny epizod.  Także trzecia odsłona pojawi się 02.03

Dziękuję za miłe słowa pod ostatnim postem. Bardzo mnie ucieszyły Wasze opinie, ale również nie żałujcie na mnie krytyki. W pewnym sensie działa to na mnie motywująco. ;)

Pozdrawiam wszystkich i proszę, trzymajcie za mnie kciuki abym jakoś przeżyła ten tydzień. Codziennie będę wracać po szóstej do domu. No tak. Treningi. Konkurs. Cel uświęca środki...
Do zobaczenia! ;D 

DODANE PÓŹNIEJ
Informowani. Gadu nie działa mi tak jak powininno i jeśli jakimś cudem znaleźliście się tutaj to proszę napiszcie mi czy doszło do Was moje powiadomienie. Przepraszam za zamieszanie. Muszę coś z tym zrobić. Z góry dziękuję! ;)

Oni razem są wspaniali! Uzależniłam się od nich. ^_^ Musicie koniecznie to zobaczyć. ;)
 http://www.youtube.com/watch?v=XWbFPqvE9D0






czwartek, 13 lutego 2014

Epizod 1.



Praca. Z pozoru proste słowo. Czynność, która przez wielu Polaków jest znienawidzona. Przez nią tysiące ludzi ma kłopoty. Znowu inni pragną ją mieć. Roznoszenie ulotek, sprzątanie publicznych toalet, czyszczenie przydrożnych rowów. Powiadają, że „żadna praca nie hańbi”. Z pozoru jest to prawda. Po części. Choć popatrz, drogi Czytelniku. Jeśli pewien obywatel, widzi kobietę lekkich obyczajów, to jakie wyzwiska padają w jej stronę? Właśnie. Suka, dziwka, puszczalska, kurwa, ladacznica, lafirynda, szmata, wywłoka, zdzira, cichodajka. To nieliczne, określenia, które ranią kobiecą psychikę. Przecież taka kobieta też czuje, posiada uczucia. Uważają, że taka osoba nie jest kobietą, nie zasługuje na to miano. Postawmy się w jej sytuacji. Robi to, bo co? Dlaczego? Nie ma pieniędzy? Znienawidzony mąż ją do tego zmusza? Może by utrzymać własne dziecko przy życiu? Lub dla własnej przyjemności? Nikt tego nie wie. Bynajmniej nie wie tego zwykły przechodzeń, człowiek, który nie zna historii danej kobiety, a naśmiewa się, szydzi z niej. Wniosek? Nie znasz, nie wiesz – nie oceniaj. Proste. Tak zawsze powtarzałam ludziom, którzy oczerniali moją matkę. Była jaka była, ale na zawsze pozostaje matką. Rodziny się nie wybiera. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie na tym świecie, za co jestem jej wdzięczna. Lecz czasem trafiają mnie pewne refleksje. Czy jestem w ogóle na tym świecie potrzebna? Jaki sens ma moja egzystencja na tej ziemi? Nie mam nikogo. Żadnej rodziny. Jestem sama jak ten palec, więc jest sens bym żyła? Dziewczyny z „pracy” są dla mnie, w pewnym sensie, rodziną. To z nimi dzielę każde moje smutki, troski, żale. Pomagają mi w trudnych sytuacjach. Działa to także w drugą stronę. Dzięki nim jeszcze nie skończyłam z sobą. Wielokrotnie próbowałam to zrobić, ale zawsze, jakaś siła wyższa odpychała mnie od tego. Chciałam zażyć tabletki nasenne to odcięli mi wodę. Tłumaczyli, że niespodziewanie wystąpiła jakaś awaria. Pod ręką nie miałam żadnego alkoholu, czy zwykłej wody mineralnej. Przypadek? Inna sytuacja. Miałam zamiar podciąć sobie żyły. Jak to się skończyło? Zatem, zadzwonili do mnie z klubu, że natychmiast mam się wstawić, ponieważ któraś z dziewczyn zachorowała i nie może wystąpić. Więc coś jednak istnieje i robi wszystko bym nie popełniła tego błędu. Mówią, że „po deszczu zawsze wychodzi słońce”, albo „raz na wozie, raz pod wozem”. Ostatnio bywam częściej pod wozem niż na wozie.

Wieczór. W sumie to noc. Prawie trzecia w nocy. Wracam pieszo, po pracy do domu. W torbie przewieszonej przez ramię, znajdują się moje skąpe stroje do tańca. Jest środek zimy. Środek stycznia. Lekko prószy śnieg. Latarnie uliczne oświecają mi drogę, którą podążam do mieszkania. Akurat przechodzę koło Podpromia, kiedy o mały włos nie rozjeżdża mnie autobus tutejszej drużyny siatkarskiej. Podobno dobrzy są. Kierowca, oślepia mnie swoimi światłami a zarazem ogłusza trąbiąc na mnie. Pokazuję mu środkowy palec i idę dalej. Niespodziewanie czuję wibrację mojej komórki, więc wyciągam ją z kieszeni kurtki. Dzwoni Agnieszka. Także tancerka klubu nocnego, w którym pracuję. Marszczę brwi i przesuwam palcem po ekranie i przykładam telefon do ucha.

-Słucham?

-Ana, gdzie jesteś? –pyta zasapana, co zaczyna mnie niepokoić.

-Idę właśnie do domu, a czemu? Coś się stało? Mam wrócić? Znowu przyszli do szefa po pieniądze? Zadzwonić na policję? Matko, Aga mów co się stało? –krzyczę do słuchawki zaczynając panikować.

-Nie, nie –natychmiastowo zaprzecza. –Wszystko jest okej. Nawet bardzo okej. Brudas zjawił się dzisiaj w klubie. Dzień wypłaty kochana!

Brudas to nasz szef. Stary wysoki facet, z lekką nadwagą, łysiną na głowie, groźną blizną na policzku tuż pod okiem, z delikatną brodą, grubo po czterdziestce. W sumie nie wiem czemu ma taką ksywkę. Odkąd tam pracuję, wszyscy tak na niego mówią. Wielokrotnie pytałam się dlaczego tak go nazywają, nieskutecznie. Mówią na niego tak od wieków. Może dlatego, że ma brodę? Bo brudny nie jest. Zawsze na sobie ma schludne, czyste ubranie. Z pozoru prosty, normalny, niewinny człowiek. No tak. Z pozoru.

-Och! –nagle przystaję zdziwiona. –Skąd kasę wytrzepał? Bank okradł czy co?

Szef ostatnio ma poważne problemy finansowe. Ponoć nabrał "na krechę" pełno dragów i nie ma pieniędzy, by za nie zapłacić. Handlarze narkotykami, często odwiedzają nas w klubie i szukają Brudasa. Często nam się za niego obrywa. Zawsze, gdy słyszy, że pojawili się mafiosi, nagle go nie ma. Znika, tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Jakby tego było mało, klub nie prosperuje już tak jak kiedyś, przez co popada w jeszcze większe długi, a my, tancerki przez to cierpimy bo już od ponad półtora miesiąca nie dostajemy wypłaty, które swoją drogą, nie są takie jak były kiedyś i wyglądają marnie.

-Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Ważne, by mi wypłatę dał i koniec. Gdzie jesteś? –pyta Aga.

-Koło Podpromia. Mam się wrócić?

-Nie, nie musisz. Późno już jest. Nie wiadomo jak to z tym naszym Brudkiem jest, więc odbiorę wypłatę za ciebie i jutro ci dam, ok? Odwal się ode mnie! Nie widzisz, że rozmawiam?! Spierdalaj! –krzyczy, najprawdopodobniej do jakiegoś mężczyzny, który ją zaczepił. 

-Aga wszystko dobrze? –pytam zaniepokojona tymi krzykami.

-Tak, tak. Sytuacja opanowana.

-Bogu dzięki. Będę ci wdzięczna jak odbierzesz za mnie pieniądze. To do zobaczenia jutro.

Żegnam się, po czym chowam telefon do kurtki. Przez te stanie strasznie zmarzłam, więc pocieram ręce, poprawiam nauszniki na głowie i idę dalej przed siebie. Ledwo ruszam z miejsca, a ktoś, prawdopodobnie facet, zaciąga mnie do ciemnej uliczki i zaczyna okładać pięściami. Torba upada na chodnik. Oszołomiona, poddaję się bez walki i upadam tak samo jak torba. Facet klęczy nade mną i coś gada, lecz jego słowa do mnie nie docierają. Uparcie chwyta mnie za kurtkę, przystawia przodem do muru i swoim ciałem przygważdża mnie do niej. Kiedy orientuję się co mi robi, czuję jak dotyka palcami mojej kobiecości. Zaczynam krzyczeć wniebogłosy, szukając jakiejkolwiek pomocy. Ale kto o trzeciej w nocy będzie szwendać się po Rzeszowie? Marne szanse, by ktoś mnie tu usłyszał, ale mimo to nadal krzyczę. Gwałciciel zatyka mi buzię swoją ręką, aby mnie uciszyć i czuję jak zaczyna mnie wypełniać. Wiercę się, próbuję złączyć uda by nie dać się zgwałcić. Niestety. Ulegam, nie mając więcej siły na walkę z nim. Jest za wysoki, za ciężki, bym mogła się z nim rozprawić. Bezradna, zaczynam płakać. Zdarte kolana i dłonie, które ocierają się o chropowatą ścianę, strasznie mnie pieką od miarowych ruchów zadawanych przez gwałciciela. Czuję jak po wewnętrznej stronie ud spływa ciepła krew. Głowa pulsuje od zadanych uderzeń. Po skroni spływa stróżka czerwonej cieczy. Lecz te dokuczliwości są nieporównywalne do bólu spomiędzy krocza. Zaciskam oczy, aby zapomnieć o tym wszystkim co mnie otacza. O krzywdzie, którą sprawia mi ten mężczyzna. Jakby miałoby to przynieść ukojenie.  Wtem, niespodzianie, ktoś od tyłu uderza gwałciciela w głowę, a jego ciało opiera się na moim i razem zsuwamy się po ścianie. Jego ciężar mocno przytwierdza mnie do podłoża. Nie jestem w stanie się ruszyć. Na dodatek każdy mięsień, nawet te, o których nawet nie miałam pojęcia, bolą niesamowicie. Jest nieruchomy. Z ogromnymi trudnościami podnoszę, oszołomiona, głowę i z załzawionymi oczami spoglądam na wysokiego, zakapturzonego mężczyznę z metalową rurką w dłoni. On upuszcza rurkę, ciągnie za rzeczy gwałciciela, by zdjąć go ze mnie, po czym pomaga mi wstać. Wybucham głośnym płaczem. Nie wiem co się dzieje. Głowa mnie strasznie boli. Z skroni i nosa czuję jak cieknie mi krew. Patrzę z załzawionymi oczami na nieruchomego gwałciciela. Na ten widok dostaję drgawek i nie jestem w stanie się uspokoić. Za to, nadzwyczajnie wysoki mężczyzna, porywa mnie w swoje ramiona i zamyka w mocnym uścisku. Bez przerwy szepcze „Spokojnie, już jesteś bezpieczna. Nic ci nie będzie.”. Wypowiada te słowa jak mantrę, które, o dziwo, mnie uspokajają, ale nadal szlocham mu w rękaw. Mój zbawca pachnie nieziemsko. Jest to połączenie proszku do prania i hipnotyzujących  perfum. Zadziwia mnie, że w tak dramatycznej chwili myślę o zapachu mojego wybawiciela. Od tej woni zaczyna kręcić mi się w głowie. Tymczasem wysoki mężczyzna odsuwa mnie lekko od siebie i pyta:

-Zawieźć cię do szpitala?

Kiedy jego słowa, w końcu docierają do mnie, po felernej aferze, natychmiastowo zaprzeczam. Jeszcze tego by brakowało!

-Lepiej pojedziemy. Martwię się, że coś ci może być. Jesteś totalnie zmasakrowana.

Wyrywam się z jego uścisku i cudem nie padam na ziemię.

-Nie! Od kiedy mężczyźni zachowują się typowo jak Matka Teresa z Kalkuty?! Nie i koniec.

Pomimo egipskich ciemności, widzę jak marszczy brwi.

-Kobieto! –chwyta mnie za przedramiona i mocno potrząsa. –Ten facet –wskazuje głową na nieprzytomnego gwałciciela. Mam nadzieję, że tylko nieprzytomnego. –On cię zgwałcił! Rozumiesz?! Zgwałcił! Na dodatek, kilka minut przed tym incydentem, zostałabyś potrącona przez nasz autobus! Dociera to do ciebie?!

Z tych nerwów zsuwa mu się kaptur z głowy. W świetle ulicznej latarni dojrzewam, że brunet ma duże, czekoladowe oczy, nad którymi usadowione są charakterystycznie zmarszczone brwi i czoło. Na podbródku i policzkach ma kilkudniowy zarost, usta ściśnięte w cienką linię i każdy włos na głowie ustawiony w inną stronę, co dodaje mu uroku. Był wkurzony. Bezwarunkowo. Co chyba na mnie zaczęło oddziaływać.

-Powiedziałam, że nie chcę jechać do żadnego szpitala, tak? Nie chcę nigdzie jechać! Nie potrafisz uszanować mojej decyzji?! Dziękuję za uratowanie mojej dupy. Jestem ci strasznie wdzięczna, bo nie wiem co by się ze mną stało, gdybyś się tu nie pojawił z odsieczą, ale dość. Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi. Dzięki i cześć.

Uwalniam się z mocnego uchwytu, odwracam się na pięcie, biorę swoją torbę z ziemi, poprawiam spódniczkę, podciągam podarte rajstopy i ruszam przed siebie. Nieznajomy nie daje spokoju. Idzie za mną krok w krok i nalega, że podwiezie mnie do mieszkania. Pomimo ciszy nocnej, krzyczę, że nie chcę od niego żadnej pomocy. Na nim nie robi to żadnego wrażenia. W końcu dla świętego spokoju, godzę się. Brunet wydaje się być zadowolony z mojej decyzji. Idziemy w ciszy, ramie w ramię na parking koło Podpromia. Wsiadamy w samochód mojego zbawcy i w przeciągu kilkunastu minut znajdujemy  się pod moim mieszkaniem. Brunet chce odprowadzić mnie aż pod same drzwi, ale na to pozwolić nie mogę. Grzecznie dziękuję za ratunek, żegnam się i udaję się ku wejściu do bloku. Wchodząc po schodach, czuję jak wszystko mnie boli. Każde ścięgno, każdy mięsień. Martwię się trochę o gwałciciela. Jeśli ktoś znajdzie go tam nieżywego? Wtedy będę miała kłopoty. I to nie małe. Miejmy nadzieję, że niedługo się obudzi i do rana go tam nie będzie. Dochodząc do drzwi od mieszkania, szukam kluczy i próbuję je otworzyć. Ręce trzęsą mi się, być może z zimna bądź z nieopanowanego jeszcze strachu. Po kilkunastu nieudanych próbach włożenia klucza do zamka, bezradne ciskam nimi o podłogę, opieram głowę o drzwi i cicho, prawie bezszelestnie osuwam się na podłogę. Daję upust swoim emocjom, mając nadzieję, że żaden z sąsiadów nie zobaczy mnie w takim stanie. 






Pierwszy rozdział za nami. Cieszę się za każdą opinię pod prologiem. Bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że się spodoba to co jest tam powyżej i nie zawiodę Was z oczekiwaniami.
Rozdziały będą pojawiać się co soboty. Czyli kolejny pojawi się  22.02. Dzisiaj tylko tak wyjątkowo dodałam ten pierwszy. Miał on pojawić się dopiero w najbliższą sobotę, no ale. Tak jakoś wyszło. 
Przypominam, że będę informować tylko te osoby, które są zapisane w zakładce "Informowani".
To do zobaczenia! ;)